Irlandczyk - to nie jest kraj dla starych gangsterów

Martin Scorsese pokazał się jako wybitny twórca z różnych stron, jednak wielu fanów największą estymą darzy jego filmy gangsterskie, a konkretniej Chłopców z ferajny i Kasyno. Wyprodukowany przez Netflixa Irlandczyk jest ich niejako duchową kontynuacją i zamknięciem "trylogii" na którą czekali od lat.

Historia powstawania Irlandczyka jest długa i zawiła. Scorsese blisko 30 lat planował nakręcić film opowiadający prawdziwą historię Franka Sheerana, zaś jego pomysł na realizację był zarówno ambitny jak i kontrowersyjny. Pragnął, aby występujący w nim aktorzy grali swoje postacie z 50 lat ich życia, co by wymagało wykorzystania ogromnej ilości efektów specjalnych na odmładzanie i postarzanie obsady. To potrzebowało wielkiego budżetu na poziomie 150 mln, a niestety żadne studio nie było gotów poświęcić takich pieniędzy. Z pomocą przyszedł Netflix, który dał Martinowi wszelkie środki na stworzenie Irlandczyka dokładnie wg własnej wizji. Prace nad efektami okazały się bardziej wymagające niż oczekiwano, postprodukcja trwała aż rok. Jednak film powstał, premiera na Netflixie już w środę, jednak ja miałem przyjemność obejrzeć dzieło w kinie.

Starzy znajomi wracają na stare śmieci

Koncept brzmi jak spełnienie marzeń fana Martina Scorsese - kolejny film gangsterski w jego wykonaniu, ponownie z Robertem De Niro, Joe Pescim i Harveyem Keitelem. Mało tego, w obsadzie pojawia się jeszcze inna legenda kina gangsterskiego, która wcześniej nie pracowała z reżyserem, czyli sam Al Pacino. Aktorzy nie mieli najlepszych lat w swojej karierze ostatnio. Grywali w coraz tańszych i gorszych produkcjach, z których najwyraźniej nawet sami nie byli zadowoleni. Tutaj jednak widać, że pomimo ponad 70 lat na karku aktorom naprawdę "się chce", ponownie poświęcając się rolom tworząc zniuansowane postacie. De Niro ponownie jest powściągliwy i subtelny, Pesci demoniczny (acz, bardziej wyciszony), zaś Pacino energiczny i fantastycznie przerysowany jak za najlepszych lat. 

Irlandczyk stosuje sprawdzone rozwiązania, które doskonale znamy nie tylko z Chłopców z ferajny, czy Kasyna, ale też innych filmów z wymienionymi aktorami. Jest to klasyczna historia kariery gangstera pełna wzlotów i upadków, tworzenia nowych sojuszy, zdrad i intryg. Martin ponownie wykorzystuje narrację przypominającą zeznania głównego bohatera, w których śledzimy po kolei retrospekcje z jego życia na usługach mafii. Jest trochę zabawy formą i montażem, ciętych dialogów i wisielczego humoru, jednak całość jest dużo mniej efekciarska i dynamiczna.

Memento morii

To dużo bardziej powolne i wyciszone kino, szczególnie w drugiej połowie, co przywołuje na myśl poprzednie dzieło Scorsesego - Milczenie. Mamy też tropy z klasyków innych twórców, takich jak Ojciec Chrzestny (szczególnie część trzecia), czy Dawno temu w Ameryce. To historia przede wszystkim bardzo melancholijna, opowiadająca o przemijaniu, zapomnieniu, starzeniu się i śmierci. Obserwujemy jak świat się zmienia - jedni ludzie znajdują się na szczycie hierarchii i popularności, aby dekadę później brutalnie odsunąć się w cień. Świat idzie na przód, lecz bohaterowie stoją w miejscu, starzeją się i obserwują jak wszyscy ich przyjaciele po kolei umierają i odchodzą w niepamięć. Reżyser nie jest już tak energiczny jak dawniej, stał się bardziej sentymentalny, ale też dojrzalszy, zaczął patrzeć na swój dorobek z dystansu, dostrzegać zmiany jakie zaszły w nim samym oraz na rynku filmowym - co także widać po jego kontrowersyjnych wypowiedziach odnośnie obecnego kina zdominowanego przez produkcje Marvela.

To film rozliczeniowy - dla Martina Scorsese, ale także aktorów z kinem gangsterskimi, ostatni rozdział w którym panowie niejako żegnają się ze swoim ikonicznymi rolami i gatunkiem filmowym. 
Kino gangsterskie, podobnie jak bohaterowie Irlandczyka, zestarzało się, odeszło w niepamięć i umarło. Filmy o mafii co prawda nadal powstają, ale stają się rzadkością, coraz mniej ludzi się nimi interesuje, co też tłumaczy problemy Scorsesego ze znalezieniem finansów do swojego dzieła, oraz jego ograniczoną dystrybucję w kinach.

Realizacyjny misz masz

Irlandczyk jest też najdroższym, najambitniejszym projektem w dorobku Martina. Reżyser zawsze preferował długi metraż, jednak tutaj przebił samego siebie - film trwa aż 3 i pół godziny. Chociaż tempo jest powolne, sporo tak naprawdę dzieje się, bo śledzimy długą podróż bohaterów na przestrzeni 50 lat. Bardzo dobrze odtwarza realia każdej dekady, obserwujemy jak zmienia się scenografia, samochody, czy tło polityczne. Uznania należą się też montażowi, który bardzo płynnie i subtelnie przechodzi przez kolejne epoki (bez jakichkolwiek plansz tekstowych tłumaczących czas i miejsce akcji). Praca kamery bardzo powolna i przemyślana, ujęcia w dużej mierze ukazują daleki plan, zaś cała paleta barw jest bardzo chłodna, co potęguje melancholijny ton filmu. 

Największą kontrowersją są oczywiście efekty specjalne. De Niro, Pesci, Pacino i Keitel grają swoich bohaterów w wieku 40 lat, aż do późnej starości. W dotychczasowych filmach stosowano w takich sytuacjach albo charakteryzację, albo angażowano różnych aktorów wcielających się w te same postacie w różnym wieku. Miało to jednak swoje plusy i minusy - make-up jest ograniczony i potrafi mocno rzucać się w oczy, zaś recasting łatwo może zepsuć wrażenie obcowania z tą samą postacią (co np: widać było przy krytyce ubiegłorocznego Hana Solo). 
Scorsese zdecydował się na cyfrową technologię odmładzania, która ostatnimi laty jest bardzo powszechna w kinie blockbusterowym (jak np: w Bliźniaku). Tutaj jednak mamy do czynienia z poważnym dramatem z wymagającymi rolami. Rozwiązanie mogłoby być rewolucyjne, ponieważ przez cały seans czulibyśmy, że widzimy tych samych ludzi, jednak w różnych etapach życia. Patrząc na ogrom poświęconych pieniędzy i czasu, efekt końcowy jest trochę rozczarowujący. Cyfrowe odmładzanie okazało się mniejsze, niż oczekiwałem. Aktorzy mają tylko lekko wygładzone twarze i przyciemnione włosy, do czego można się jeszcze przyzwyczaić. Gorzej jest z całą resztą - głosy nadal są zachrypnięte, zaś sylwetki aktorów spuchnięte i niezgrabne. Najmocniej to się odbija na postaci De Niro, który w roli cyngla na usługach mafii ma najbardziej fizycznie wymagającą rolę. Nie pomaga też fakt, że mamy powszechną świadomość, jak wyglądali aktorzy w młodości.

Podsumowanie

Nie jest to dzieło tak wybitne, jak wielu krytyków twierdzi. Historie tego typu oglądaliśmy nie raz i z większym polotem, seans nie nuży, ale też nie budzi tak silnych emocji jakie mógłby. To przede wszystkim udany hołd dla kina gangsterskiego, rozliczenie się Scorsesego ze swoją twórczością i pożegnanie starej gwardii aktorów z ich ikonicznymi rolami. Nie jest idealnie, ale to wciąż szczególnie ważne wydarzenie filmowe dla fanów kina.

Komentarze

Popularne posty