Godzilla II: Król potworów, czyli klasyk z epoki VHS w nowej oprawie

65 lat minęło od czasu premiery pierwszego filmu z Godzillą. Z tej okazji chciałem  przypomnieć ostatnie widowisko z kultowym potworem w roli głównej - Godzilla II: Król potworów. Film, który zebrał mocno mieszane opinie, kiepsko zarobił w kinach i niedawno doczekał się premiery na nośnikach. To niezła okazja, aby nadrobić seans, tym bardziej że wg mnie warto.


Z Godzillą jest taki problem, że wywodzi się z bardzo specyficznego kina – kina kajiu eiga, czyli japońskich monster movies, które zaczynały od poważnego, antywojennego dramatu z 1954 roku, a później skierowały się w stronę campowej rozrywki. Japońska seria liczy sobie ponad 30 filmów i próbowano w niej wszelkich możliwych konwencji i estetyk. Dlatego też trudno jednoznacznie określić, z jakiej strony należy podejść do rebootowania serii.

Pierwsza część aktualnego, amerykańskiego cyklu, wyreżyserowana przez Garetha Edwardsa próbowała odtworzyć klimat klasycznego Godzilli od Ishiro Hondy, łącząc przy tym konwencje klasycznych dreszczowców pokroju Szczęki czy Obcy. Ambicje wysokie, ale kompletnie niezgodne ze współczesnymi oczekiwaniami widzów. W rezultacie wyszedł z tego rozwleczony i pretensjonalny film, który nie dostarczał tego, co w blockbusterach najważniejsze – rozrywki.

Godzilla II: Król Potworów, czyli typowy sequel Godzilli

Reżyser najnowszego filmu, Michael Dougherty, od zawsze wykazywał swoją ogromną miłość do monster movies, wliczając w to Godzillę. Jednak miał nieco odmienne podejście niż swój poprzednik. Garetha Edwardsa fascynowały potwory swoją tajemniczą aurą i ukrytą symboliką. Twórca omawianego dzieła preferował camp, kino klasy B skupione na akcji i potworach. Tak jak Gareth Edwards próbował odtworzyć klimat filmu z 1954 roku, tak Dougherty skłania się ku jego późniejszym kontynuacjom.

Godzilla II: Król Potworów jest tak naprawdę o wszystkim, co kojarzymy ze starych, japońskich filmów – ze wszystkimi wadami i zaletami. Główną różnicą są hollywoodzcy aktorzy i efekty specjalne, czyli uroki współczesnych blockbusterów.

Już w pierwszej części mogliśmy zobaczyć, jak doskonale zachodni filmowcy potrafią wykorzystać wszelkie efekty audiowizualne. W końcu udało się wykreować wiarygodnie wyglądające kaiju. Mamy poczucie niesamowitej skali, czujemy cały ciężar potworów, widzimy, jak otoczenie reaguje, a  widoczne detale ocierają się o fotorealizm. W najnowszej części otrzymujemy dodatkowo niesamowite zdjęcia Lawrence’a Shera świetnie grające światłem i kolorami. Sceny w zależności od scenografii i potworów posiadają swoją charakterystyczną paletę barw, a przy scenach akcji towarzyszą najróżniejsze zjawiska pogodowe dodającego niesamowitego klimatu i dramatyzmu. Kluczową rolę odgrywa też dźwięk. Każde z kaiju posiada swój zestaw odgłosów, doskonale słyszymy eksplozję lub odgłos rozbijanych budynków.

Telenowela na dużym ekranie

Najbardziej kontrowersyjnym elementem całego filmu (ponownie) są wątki ludzkie. Znowu mamy do czynienia ze zbiorem klisz jak drama rodzinna, wojskowi próbujący reagować na wielkie potwory czy naukowcy prowadzący badania. Obsada, mimo iż gwiazdorska i nieźle zagrana, w większości zmarnowana. Większość aktorów gra marginalne postaci, a ich obecność ma tylko przyciągać najróżniejsze demografie widzów – od amerykańskiej młodzieży (Milly Boby Brown) po wschodnią publikę (Ken Watanabe, Zhang Zhiyi).

Promowana wszędzie gwiazda Stranger Things jest kompletnie niepotrzebna, postać Very Farmigi kryła w sobie pewien potencjał, ale został zmarnowany przez masę niekonsekwencji i nieścisłości w scenariuszu. Może tylko główny bohater grany przez Kyle’a Chandlera przechodzi jakąkolwiek przemianę, a spośród tuzina postaci tylko doktor Serizawa grany przez Kena Watanabe wzbudza jakiekolwiek emocje. Jedyne ciekawe sceny z udziałem ludzi są te skupione wokół potworów i ich całej mitologii. Poznajemy bowiem role, jakie pełnią na świecie kajiu i jak odbijały się na kulturze wielu cywilizacji.

Potwory czy ludzie?

Pytanie tylko, czego oczekujecie od filmu z Godzillą? Jak najlepiej zapamiętaliście japońskie filmy o radioaktywnej jaszczurce? Jeżeli mowa o filmach pokroju Godzilla kontra Mechagodzilla, Godzilla kontra Mothra albo Zniszczyć wszystkie potwory, to istnieje duża szansa, że przywołamy masę dobrych scen z udziałem potworów, ale ani jednej z udziałem ludzi. Wątki ludzkie niemal zawsze były zaledwie tłem, które ma nadać tylko kontekst scenom z udziałem potworów. Bardzo podobnie jest i w tym przypadku.

Czy potworów jest więcej na ekranie niż w Godzilli z 2014 roku? Zdecydowanie tak. To film, w którym pamiętano, czego oczekują widzowie. A oczekują rozrywki, akcji z udziałem potworów. Powraca Godzilla razem z panteonem najbardziej rozpoznawalnych olbrzymów z produkcji Toho, czyli Mothra, Rodan i Ghidorah. Podobnie jak tytułowy Król Potworów, wszyscy wizualnie mocno nawiązują do pierwowzorów, a wszelkie zmiany są naprawdę przemyślane i odpowiednio odświeżające.

Michael Dougherty świetnie obrazuje swoją miłość do filmowych potworów. Buduje wokół nich ciekawy świat, który wyraźnie będzie eksplorowany w kolejnych filmach z cyklu MonsterVerse. Nie tylko przedstawia je jako potężną i nieokiełznaną siłę natury, ale też nadaje im niemalże boski status. Wielokrotnie porównuje je do mitologicznych postaci, nazywając ich bogami, hydrami i tytanami (to ostatnie stało się oficjalną nazwą dużych potworów). Godzilla II: Król Potworów jest też naładowany fanserwisem. Pojawia się masa większych i mniejszych odniesień do japońskiej serii, drobnych mrugnięć okiem i easter eggów. Przywrócono także klasyczne motywy przewodnie Godzilli i Mothry odpowiednio je miksując, dodając epickie, japońskie chóry, dzięki czemu brzmią jeszcze bardziej ekscytująco.

Podsumowanie

Godzilla II: Król potworów to podręcznikowy wręcz przykład filmu z Godzillą, czyli skierowanego do fanów. To produkcja w której scenariusz, czy charakterologia postaci schodzą na dalszy plan, a cały wysiłek został położony na oprawę audiowizualną, kreację potworów i sceny akcji z ich udziałem. Reżyser dał niepowtarzalną okazję obejrzenia klasycznych kajiu w wydaniu piękniejszym, bardziej nowoczesnym i realistycznym niż kiedykolwiek wcześniej.


PS Oryginalna wersja artykułu mojego autorstwa powstała 25 czerwca 2019 dla bloga bez-szyldu.

Komentarze

Popularne posty