Czy fani potrzebowali El Camino?



Podobnie jak wielu innych, uważam Breaking Bad za jeden z najlepszych seriali w historii telewizji. To fantastycznie zrealizowana i opowiedziana historia łącząca wiele gatunkowych tropów - od kryminału, przez pastisz, neo-western po szekspirowski dramat. Serial nie miał żadnych spadków formy, wręcz przeciwnie Zakończenie samo było niesamowicie satysfakcjonujące. Czy bezpośrednia kontynuacja w formie pełnometrażowego filmu jakim jest El Camino była w ogóle potrzebna?

Na pierwszy rzut oka El Camino wygląda jak zwykłe odcinanie kuponów - dopowiada część historii, która tego nie potrzebowała, wykorzystuje wiele chwytów przywołujących nostalgiczne wspomnienia z Breaking Bad i próbuje odtworzyć podobne emocje. Jednak pewna rzecz utrwalała mnie w przekonaniu, że film będzie miał coś więcej do powiedzenia. Za projekt odpowiedzialny był Vince Gilligan, autor kultowego serialu, który w międzyczasie stworzył serialowy spin-off/prequel pt Zadzwoń do Saula. Również fantastyczny serial, który nadał postaci Saula Goodmana (bohatera pełniącego wcześniej rolę zwykłego comic relief) niesamowitą głębię, mnóstwo niuansów, ukrywającego za sobą naprawdę nietuzinkową historię i ciekawych bohaterów pobocznych.

Akcja El Camino ma miejsce od razu po wydarzeniach z Breaking Bad i opowiada o Jessim Pinkmanie, najważniejszym bohaterze serialu zaraz po Walterze White'e. Młody mężczyzna uciekł przed gangiem neonazistów, próbuje uciec z miasta i zacząć swoje życie od nowa. Będzie do tego potrzebował odpowiednich środków i kontaktów, co zmusza go do odwiedzenia kilku znajomych z serialu lokacji i postaci.



Świetne aktorstwo i realizacja...

Vince Gilligan raz jeszcze udowadnia, że dysponuje świetnym warsztatem. Film wygląda naprawdę dobrze, posiada bardzo ładne, klimatyczne zdjęcia, ścieżkę dźwiękową i jeszcze lepszy montaż. Ponownie uświadczymy śliczne ujęcia pustyni, ubogich dzielnic, zabawę perspektywą, oraz teledyskowe sekwencje montażowe, które pokochaliśmy w serialu. Sporo scen jest naprawdę porządnie zainscenizowana tworząc ciekawe miniatury. Gilligan nie śpieszy się, nadaje każdej sekwencji właściwy wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Wie kiedy zbudować napięcie i zaskoczyć zwrotem akcji (wliczając w to emocjonujący finał rodem z westernu). Brakuje jednak takiej ilości pastiszu, samoświadomości i umowności którą pamiętamy z niektórych odcinków. El Camino traktuje się z niemalże 100%, będąc wielkim, nostalgicznym pożegnaniem z światem Breaking Bad i jego bohaterami.

Aaron Paul ponownie w roli Jessiego Pinkmana jest bezbłędny. To bohater bardzo odmienny od wulgarnego, egocentrycznego cwaniaczka z początku serialu. Jest już złamanym człowiekiem, którego zastaliśmy w ostatnim sezonie po licznych, bolesnych stratach. Tutaj, cierpi dodatkowo na stres pourazowy wynikający z długich tortur jakie przeszedł w izolacji. Stał się dużo bardziej wyciszony, ale też skupiony i pokorny. Jego działania są bardziej przemyślane, bohater stał się bardziej kompetentny. Widzimy tutaj najlepiej długą drogę, jaką przeszedł Jessie, ile lekcji wyciągnął od Waltera Whitea. Aaron Paul niesie niesamowity pokład emocji, który widać m.in. po jego oczach, nerwowych odruchach, albo w głosie. Powraca też naprawdę sporo bohaterów znanych z serialu, więcej niż byłbym w stanie przewidzieć. Sporo czasu poświęca także retrospekcjom, które mają lepiej ustanowić miejsca akcji, następujące wątki i motywacje bohatera.

... ale samej historii niewiele

Niestety El Camino polega na tle fabularnym. Tutaj spełniły się obawy wielu fanów. Film nie opowiada nic, czego byśmy nie wiedzieli (i nie dopowiedzieli) z ostatniego odcinka Breaking Bad. Jessie Pinkman na końcu serialu uciekł, a w trakcie całego filmu tylko dalej ucieka. Najwyżej widzimy dokładniej, jak wydarzenia z całego serialu wpłynęły na bohatera, jak bardzo został zraniony, ale dzięki temu stał się odważny, zaradny, dojrzały i sprytny.

Chociaż forma stoi na wysokim poziomie, brakuje tu szczególnej treści. Sceny są ładnie nakręcone, ale niewiele one wnoszą do całości. Czuć tutaj bardzo, że Vince Gilligan nie kręcił wcześniej pełnometrażowego filmu. Przyzwyczajony został do formy serialowej i odcinków trwających po 50 minut. W El Camino widać, że reżyser ma problemy z utrzymaniem tempa w ramach seansu trwającego 2 godziny. Wątki są wyraźnie przeciągnięte tworząc dłużyzny - bohater co chwila natyka na jakieś przeszkody, albo zostaje zmuszony powrócić do wcześniejszego miejsca, czy wątku. W międzyczasie pojawiają się retrospekcje trochę niepotrzebnie dopowiadające informacje i wykorzystujące cameo niektórych bohaterów. Wszystko po to, aby film zbyt szybko się nie skończył.

Podsumowanie

El Camino jest w dużej mierze odcinaniem kuponów od kultowej serii. Jego powstanie nie było konieczne, niczego ważnego nie wprowadził do historii Breaking Bad czego byśmy nie wiedzieli, albo się nie domyślili. Kreacja Jessiego jest świetna, realizacja naprawdę dobra, ale po świetnym Zadzwoń do Saula mogliśmy spodziewać się więcej. Film lepiej by działał, gdyby został skrócony do formy jednego, specjalnego odcinka wyemitowanego w ramach rocznicy, albo specjalnego wydania DVD. To po prostu miła gratka dla zapalonych fanów, aniżeli kontynuacja godna tak wybitnego serialu.

 

Komentarze

Popularne posty