Tureckie Gwiezdne Wojny - Kino Nowej Przygody prosto z Turcji!

Kolejny koniec roku musiał stanąć pod znakiem Gwiezdnych Wojen i po raz kolejny, widzowie musieli się podzielić. Jesteście rozczarowani Epizodem IX i chcecie poprawić sobie humor? A może zadowoleni i pragniecie kolejnej dawki nostalgii za klasyczną trylogią? A może chcecie się przekonać, że jest coś gorszego od którejkolwiek części z gwiezdnej sagi? Przyjaciele z bliskiego wschodu ruszają z pomocą!

Dawno, dawno temu w odległej Turcji - w latach 50 doszło do industrializacji kraju. Anatolia weszła w posiadania energii elektrycznej, zakładano kina, a jedyne czego brakowało to tureckich filmów. Brakowało wtedy zasobów i talentów, ale nie powstrzymało to przed wyprodukowaniem całej masy filmów w naprawdę krótkim czasie, za naprawdę małe pieniądze. Sięgano po najtańsze i najłatwiejsze rozwiązania, takie jak "inspiracje" amerykańskimi blockbusterami. A mówiąc "inspiracje", mówię tu o najbardziej bezwstydnych plagiatach. Tak narodził się nurt kina potocznie określanego jako turksploitation, czyli niskobudżetowych, tureckich filmów z lat 70-80 imitujących zachodnie produkcje. A najgłośniejszym tytułem okazał się The Man Who Saves the World, powszechniej znany jako Tureckie Gwiezdne Wojny.

Kiedyś przywołałem włoskiego Terminatora 2 jak przykład plagiatu. W porównaniu z turksploitation, Bruno Mattei prezentuje się jak James Cameron!

Film, czy videoclip z Gwiezdnych Wojen???

Tutaj mamy do czynienia z surrealistycznym zjawiskiem kinowym. A mianowicie Tureckie Gwiezdne Wojny rozpoczynają się... fragmentami z Nowej Nadziei! Tak po prostu, wycięte sceny w których widzimy naszego Sokoła Millenium, X-Wingi, T-Fightery itd. Wynikało to z problemów na planie, a konkretniej burzy, która zniszczyła rekwizyty statków kosmicznych zbudowanych na plaży. Zdesperowany reżyser, Çetin İnanç, zakupił taśmę z IV Epizodem Gwiezdnych Wojen i wykorzystał fragmenty filmu do swojego dzieła.
Efekt wyszedł najgorzej jak tylko się da - sceny zmontowane są bez jakiegokolwiek ładu i składu. Nie wiadomo jak to się odnosi do reszty filmu, ani do bełkotliwego, wstępnego monologu. Wszystko skompresowane w wąziutkim formacie i rozmyte przez tanią taśmę filmową z zielonkawą poświatą.

Co właściwie uświadczymy w filmie faktycznie nakręconym przez Turków? Otrzymujemy uroczy miszmasz klasyków z kina nowej przygody. Dwójka pilotów - Murat i Ali - rozbija się na pustynnej planecie rządzonej przez okrutnego Czarodzieja, który do dyspozycji ma armię najdziwniejszych potworów. Otrzymujemy tutaj prosty schemat znany z wielu klasyków - bohaterowie wyzwalają uciskanych mieszkańców, po drodze zwiedzają grobowce, zbierają pradawne artefakty, pokonują kolejne zastępy przeciwników. Czyli Gwiezdne Wojny, Indiana Jones i Flash Gordon w jednym. Chociaż jak na film przygodowy, skierowany do najmłodszych posiada niepokojąco wiele lubieżnych komentarzy (a może żartów?) bohaterów odnośnie kobiet, oraz przemocy ocierającej się o gore (także wymierzoną w stronę małych dzieci!).


MADE IN TURKEY

Co jednak wybija się najbardziej to amatorskie wykonanie, oraz absurdalne pomysły twórców. Nasi bohaterowie ścierają się z absolutnie wszystkimi - gladiatorami, szkieletami, mumiami, zombie, pluszakami, podróbkami robotów z Battlestar Galactica i Zakazanej Planety, a na samym końcu czeka turecki Imperator Ming, czyli Czarodziej z najbardziej kuriozalną (tekturową) maską i kapturem jaki zobaczycie.  Nigdzie, ale to nigdzie nie natkniecie się z tak amatorsko wykonanymi rekwizytami i kostiumami. Tutaj za charakteryzację "kosmitów" posłużyły się zwykłe, gumowe maski jakie można kupić w dowolnym bazarze. Myślicie że przesadzam?
Co powiecie na człowieka w kostiumie...

 ... stereotypowego Chińczyka...
... albo diabełka...

... albo Kapitana Planety?


Film nawet nie udaje, że ma jakąkolwiek fabułę. Jedyne co oglądamy to dwójkę męskich protagonistów okładających gumowe pyski. I tak przez 90 minut. W międzyczasie dochodzą krótkie sceny dialogowe, które chyba mają udawać fabułę, ale trudno cokolwiek z tego wyciągnąć. Mamy wątek (chyba) miłosny między starszym protagonistą, a znacznie młodziej wyglądającą panną przypominającą Marylę Rodowicz.

Mamy też McGuffin w postaci... ludzkich mózgów które Czarodziej potrzebuje do władzy nad światem, oraz tekturowy (nie)świetlny miecz, który zostaje w finale przetopiony w tekturowe rękawice (nie)nieskończoności. Dochodzi też rozbrajająca sekwencja treningowa, która zawstydziła by samego Rocky'ego Balboę (z skakaniem z kamieniami przymocowanymi do nóg na czele). Najdziwniejsze w tym wszystkim są elementy religijne, które pojawiają się gdzieś w III akcie. Spodziewalibyście się w filmach Georgea Lucasa, po np: sekwencji w pałacu Jabby lub bitwie na Endor cytatów z Koranu? Ja też nie, ale dla Turków nie ma rzeczy niemożliwych!

Co najbardziej przykuło moją uwagę? Wykorzystanie fragmentów z Gwiezdnych Wojen, bazarowe maski, czy absurdalna fabuła?
Nie, największym kuriozum tego filmu, jest jego montaż, a właściwie jego przeciwieństwo. Jakiekolwiek połączenie scen, muzyki, czy dźwięku nie istnieje. Jest tylko chaos.


Poza wyciętymi fragmentami z Gwiezdnych Wojen mamy jeszcze fragmenty z najróżniejszych filmów biblijnych i historycznych, radzieckiej kroniki filmowej, oraz ścieżki dźwiękowej Indiany Jonesa, Flasha Gordona, Planety Małp, Ben-Hura i wiele więcej. Wynika to także z problemów z metrażem. Oryginalna wersja filmu trwała aż 2 i pół godziny, więc postanowiono wyciąć aż godzinę, a wszelkie niejasności wyjaśnić za pomocą narratora. W rezultacie film gna 100 szybciej niż Skywalker. Odrodzenia - masa rzeczy dzieje się poza kadrem, znikąd pojawiają się wątki i rozwiązania fabularne. Podczas scen akcji mamy tysiąc cięć, wyskakujących znikąd fragmentów z Nowej Nadziei oraz masy innych filmów.

Panowie z Turcji niestety nie mieli pojęcia, do czego służy muzyka - wszelkie utwory pojawiają się w najbardziej losowym momencie. Za każdym razem urywają się w połowie, albo - jeszcze gorzej - są przerywane efektami dźwiękowymi. Kiedy przegrywa podkład muzyczny, a w scenie ma nastąpić jakikolwiek dźwięk (np: uderzenie pięścią), muzyka jest po prostu wyłączana i włączana z powrotem. Mało tego, tutaj nawet na miejsce diabolicznego śmiechu Czarodzieja wykorzystano nagrany śmiech Imperatora Minga i (jednocześnie!) Klytusa z Flasha Gordona.

Podsumowanie

Archiwalne zdjęcia z Nowej Nadziei, muzyka Indiany Jonesa i Flasha Gordona, zbieranie mózgów, przetapianie tekturowych mieczy na tekturowe rękawice, banda ludzi biegająca w bazarowych kostiumach i kopiąca się nawzajem przez 90 minut filmu - tutaj dzieje się absolutnie wszystko, czego możecie sobie wymarzyć. Polecam każdemu, kto lubi się pośmiać z kina klasy B. Tym bardziej, że film znajduje się w domenie publicznej, więc można śmiało delektować się dziełem tureckiej kinematografii.

Turksploitation ma długą, rozbrajającą historię plagiatów - RamboSuperman, E.T., jednak perłą w koronie tureckiego kina pozostają Tureckie Gwiezdne Wojny. Moc w tym trashu jest silna!




Komentarze

Popularne posty