Color Out of Space - Kolorowe szaleństwa Nicolasa Cage'a

H.P. Lovecraft cieszy się obecnie statusem kultowego pisarza horrorów. Pomimo licznych naśladowców w popkulturze, merchandisingowi, bardzo rzadko powstają filmowe adaptacje jego twórczości. Na szczęście Richard Stanley częściowo wypełnił tę lukę swoją ekranizacją Color Out of Space.

Kolor z przestworzy (znany również jako Kolor z innego wszechświata) jest jednym z najpopularniejszych i najoryginalniejszych tworów w dorobku Samotnika z Providence.
Opowiada historię Gardnerów, rodziny prowadzącej sielankowe życie na farmie w lesie. Pewnego dnia na ich ogród spada nietypowy meteoryt emitujący tajemniczą, samoświadomą siłę zwaną "kolorem", która wpływa na całe otoczenie. Bogate plony, ogromne owoce, wszystko nabiera bogatych barw. Początkowo wygląda to jak cud, ale z czasem wszystko zaczyna deformować się, zwierzęta zmieniają się w potwory, a rodzina popada w obłęd.

Nie uświadczymy ikonicznych dla pisarza motywu Przedwiecznych, jednak opowiadanie idealnie podsumowuje jego styl. Lovecrafta zawsze fascynowały rzeczy niemożliwe do opisania, byty, zjawiska pochodzące z kompletnie innego świata, których nie jesteśmy w stanie pojąć zmysłami - jak chociażby kolor niemożliwy do opisania posiadający własną świadomość. To abstrakcyjne myślenie czyniło tę, jak i wiele innych jego tworów trudnych do zaadaptowania przez lata. Nie da się wiernie, dosłownie zekranizować Koloru z przestworzy, trzeba do tego podejść autorsko, z pomysłem na to jak pokazać wszelkie dziwne zjawiska na dużym ekranie.

Kolorowy VHS z przestworzy

Reżyser Color out of Space dobrze o tym wiedział. Chociaż film zaczyna się melancholijnymi ujęciami dzikiej puszczy i cytatem z samego opowiadania, jest to dosyć luźna adaptacja. Po twórczości Richarda Stanleya widać jego fascynację staroszkolnymi horrorami klasy B. Jego Hardware, albo poniekąd też Wyspa doktora Moreau pokazywały jego zamiłowanie do kiczu, epatowania obrzydliwościami i czarnym humorem. Przeniósł swój artystyczny styl do historii Lovecrafta, tworząc z tego bardzo osobliwy misz-masz poważnej historii szaleństwa, lęku przed nieznanym z tanim body horrorem i monster movie rodem z lat 80.

Oddaje dziwność materiału źródłowego na zasadzie serii kontrastów. Film jednocześnie wygląda na poważne, artystyczne kino grozy; pełne pięknych kadrów, nastrojowej muzyki i historii tragedii rodzinnej, a jednocześnie wygląda jak pastisz horrorów z epoki VHS, epatujący przerysowaną przemocą, gumowymi potworami i absolutnie przeszarżowaną rolą Nicolasa Cage'a (wcielającego się w głowę rodziny Gardnerów). W trakcie seansu szaleństwo narasta, dzieją się coraz bardziej absurdalne rzeczy, graniczące między horrorem, a komedią.
Scenariusz nie jest najmocniejszym elementem filmu. Część postaci jest zbędna, a niektóre wątki nie prowadzą do sensownej konkluzji - częściowo wynika to ze zmian względem pierwowzoru, jak np: połączenia dwutorowej narracji. Ale pojawiają się też miłe smaczki dla fanów Lovecrafta i całej mitologii którą stworzył - pojawia się Necronomicon, a nawet przebitka na obcą planetę zamieszkałą przez mackowate monstra.

Piękna zgroza

Historia jest raczej pretekstowa, większą rolę odgrywa oprawa wizualna. Twórcy zdali sobie sprawę jak ważne jest tu operowanie kolorami. Chociaż mamy do czynienia z horrorem, paleta barw jest bajeczna. Roślinność, zwierzęta, czy ludzie pod wpływem meteorytu zaczynają przybierać najróżniejsze kolory, błyszczeć się i świecić. Kwiaty kwitną przybierając najdziwniejsze kształty, powstają nowe gatunki zwierząt - wszystko wygląda tak kolorowo, że aż nierealnie i niepokojąco. Później robi się gorzej - zwierzęta i ludzie zaczynają deformować się, a na końcu wszystko ulega rozpadowi. Film ślicznie łączy obrazy rodem z Rajskiego ogrodu z dantejskim piekłem, obserwujemy proces powstawania życia i umierania w najpiękniejszej-najpaskudniejszej formie. Reżyser także dobrze tworzy poczucie wyobcowania i obłędu. Kolor mąci w umysłach naszych bohaterów od początku - tracą poczucie czasu, nie potrafią odróżnić prawdy od rzeczywistości. Sprawnie również buduje atmosferę grozy - Stanley wie, jak wykorzystać jump scare, budować napięcie i poczucie niebezpieczeństwa.

Color out of Space jest widowiskiem, które rozpieści niejednego konesera starych horrorów, szczególnie fanów Johna Carpentera i Davida Cronenberga. Mamy tutaj sporo body horroru, najróżniejszych, obrzydliwych scen transformacji roślin, zwierząt i ludzi w groteskowe mutanty. Efekty specjalne łączą CGI z praktycznymi - potwory w większości oparte na animatronice wyglądają niczym żywcem wzięte z The Thing. Film jest także spełnieniem dla miłośników Nicolasa Cage. Aktor dokonuje tutaj taki popis aktorskiej szarży, że rola w The Wicker Manie wypada przy tym subtelnie. Jego cringeowate kwestie, fascynacja alpakami, czy najdziwniejsze reakcje są rozbawiające, ale też pasują do psychodelicznego klimatu filmu.

Podsumowanie

Color out of Space trudno jednoznacznie sklasyfikować. Czy to poważne kino grozy, a może raczej pastisz, wierna czy luźna adaptacja? Jedno jest pewne, Richard Stanley pokazał, czym dla niego jest Kolor z przestworzy. To historia dziwna, szalona, niepokojąca, ale też zabawna i dostarczająca rozrywki dla fanów niekonwencjonalnego i olschoolowego kina grozy.


Komentarze

Popularne posty