Za co lubię Gwiezdne Wojny, oraz Skywalker. Odrodzenie

Są tematy z którymi trudno się dyskutuje, które często prowadzą do burzliwej kłótni z toksyczną stroną. Dyskusje na różne tematy: polityki, religii, ale też - jak się okazało - Gwiezdnych Wojen.

Odkąd Disney wszedł w posiadanie Gwiezdnych Wojen i rozpoczął własny cykl filmowy, Internet zalał bojkot sporej grupy fanów. Narzekano na wszystko - w przypadku Przebudzenia Mocy na podobieństwa względem Nowej Nadziei, w przypadku Ostatniego Jedi odstępstwa od tradycji serii, oraz na liczne decyzje kreatywne względem dalszego rozwoju postaci i świata. Regularnie powtarzały się zwroty "to już nie są moje Gwiezdne Wojny", "Disney zniszczył Gwiezdne Wojny" i dzielono ludzi na "prawdziwych fanów" i całą resztę.

Również jestem fanem, wychowałem się na gwiezdnej sadze - kolekcjonowałem filmy, komiksy, gry, plakaty, figurki, kapsle, karty i inne gadżety. Prequele, mimo iż autorstwa Georga Lucasa, zdecydowanie minęły się z sensem serii. Tutaj nigdy nie chodziło o śledzenie nudnych, przekombinowanych intryg politycznych, czy nadętych romansów opartych na wszechobecnym CGI i długich, patetycznych dialogach. Filmy takie jak Nowa Nadzieja, Imperium kontratakuje i Powrót Jedi pokochałem za poczucie przygody. Ta trylogia zdefiniowało Kino Nowej Przygody, nurt kina nastawionego na dostarczaniu rozrywki, niesamowitych doświadczeń, pokazywaniu rzeczy niemożliwych w prawdziwym życiu. Kino przygodowe, blockbusterowe, czy ogólnie rozrywkowe ma przede wszystkim dostarczyć nam eskapizm - pozwolić uciec od szarej i smutnej rzeczywistości, poczuć się przez moment jak dziecko zafascynowane światem fantazji. 

Oryginalna trylogia zawdzięcza swój fenomen wizji Georga Lucasa na połączenie wszelkich gatunkowych tropów, które go fascynowały od najmłodszych lat. Gwiezdne Wojny wbrew pozorom nie są kinem science-fiction, to space opera w której zawarte są wszelkie możliwe konwencje - mamy tutaj (powierzchownie tylko) science-fiction, ale też spaghetti western, kino samurajskie, dramat szekspirowski, komiks przygodowy, czy przede wszystkim klasyczne bajki i baśnie. To historie o odwiecznej walce dobra ze złem, o rycerzach na białym koniu, księżniczkach zamkniętych w zamku i czarodziejach - wszystko co znamy z dzieciństwa, tylko przeniesiona na niespotykane, kosmiczne realia. Na sukces przykładają się też bohaterowie - archetypiczni, ale też przyziemni, ludzcy, z którymi się łatwo identyfikować. Luke, Han i Leia posiadali między sobą wspaniałą relację, każdy z nich miał swoją drogę do przebycia, czegoś się uczył w trakcie przygody. Dzięki temu oglądanie przygód było czymś więcej niż obserwowaniem ładnych widoków, pozwalało to też odczuwać autentyczne emocje, czuć się częścią tego świata.

Nowa trylogia wg schematu (i ducha) starej trylogii

Ludzie odpowiedzialni za obecne filmy ze świata Gwiezdnych Wojen dobrze o tym wiedzieli, szczególnie J.J. Abrams, czyli twórca Przebudzenia Mocy i Skywalker. Odrodzenie. Epizod VII i IX faktycznie powielają wiele znanych rozwiązań ze starej trylogii, ale na takiej samej zasadzie jak tamte filmy czerpały inspiracje z innych mediów. To archetypiczne historie znane od wieków w najróżniejszych dziełach, tylko ubrane w nowe szaty. Ale to właśnie nadawało im niesamowitej uniwersalności - przedstawiały światy niepodobne do naszego, pełne magii, niespotykanych technologii i potworów, ale wszystko było podane w tak przyjaznej i znajomej formie, że od razu się w tym odnaleźliśmy. Abramsowi udało się oddać poczucie niesamowitej przygody, ekscytacji z podróżowania po planetach, odkrywaniu tajemnic, mierzenia się z niebezpieczeństwami, poznawaniu nowych wrogów i przyjaciół. 

To nie jest tak, że Przebudzenie Mocy i Skywalker. Odrodzenie są sobie równe - powstawały w różnym kontekście. Nad pierwszym filmem Abrams miał dużo większą kontrolę. To był też pierwszy film z nowej trylogii, który dopiero miał stawiać pionki w szachownicy. Udało mu się niezwykle prosto, ale skutecznie nakreślić bohaterów, konflikt i stawkę. Wiedzieliśmy doskonale jakie są cechy postaci, jakie przyświecają im motywacje i co obecnie czują, dzięki czemu łatwo mogliśmy się z nimi sympatyzować. Budował też światy z długą przeszłością, pełne tajemnic, które dopiero w kolejnych częściach miały być ujawnione. 

Kolejną część, czyli Ostatni Jedi wyreżyserował Rian Johnson, który miał inną wizję. Jego nie interesowały tajemnice, eksplorowanie światów, on skupił się na wewnętrznym dramacie bohaterów i obalaniu mitu Gwiezdnych Wojen. Dekonstruował wiele znanych schematów, wykorzystywał masę zwrotów akcji mijających się z naszymi oczekiwaniami, które kompletnie zmieniały wydźwięk wątków i postaci. Dlatego J.J. Abrams który ponownie wrócił do Gwiezdnych Wojen przy okazji Epizodu IX musiał mierzyć się z tym, co on zostawił w Przebudzeniu Mocy i co jego kolega zostawiło po Ostatnim Jedi

Skywalker. Odrodzenie, czyli podręcznikowy przykład fanficu

Najnowsza część posiada podobne mocne strony co Przebudzenie Mocy. Przywraca poczucie przygody i ekscytacji, tą czystą bezpretensjonalność, szczerą naiwność w portretowaniu walki dobra ze złem. Film jako klasyczne kino przygodowe w duchu starej trylogii dostarczył mi sporo frajdy. To gwiezdnowojenny pulp, który kocham od czasów dzieciństwa. Bohaterowie są sympatyczni, mają między sobą chemię i zabawne wymiany zdań, podróżują po różnych, niesamowitych lokacjach, poszukują pradawnych artefaktów i mierzą się z różnymi zagrożeniami. Ten film jest tak bardzo przygodowy, że Poe Dameron ubiera się dosłownie jak Nathan Drake z Uncharted
W drugiej połowie, Skywalker. Odrodzenie skupia się na rzeczach większych - na konflikcie z Imperatorem Palpatinem, ostatecznym starciu między Nowym Porządkiem a Ruchem Oporu, Jedi a Sithami. Jednak najbardziej emocjonującym i dojrzałym elementem filmu, wymykającym się już standardom serii, jest relacja Rey i Kylo. Ich wątki są konsekwentnie rozwijane od początku do końca. To dwie strony monety - osoby znajdujące się po różnych stronach barykady, ale jednocześnie doskonale się rozumiejące. Ich emocje i doświadczenia przeplatają się cały czas. Toczą ze sobą konflikt, ale jednocześnie czują między sobą potężną więź, uzupełniają się nawzajem. To doskonali wrogowie i kochankowie w jednym, co podkreślają świetnie zagrani Adam Driver i Daisy Ridley. 

Reszta filmu, niestety nie jest tak dobrze rozpisana. To Gwiezdne Wojny wg esencji serii, ale mające wiele problemów na poziomie czysto filmowym. Wynika to z problemów na planie, zmian jakie wprowadził Rian Johnson w swoim Ostatnim Jedi, nacisków ze strony studia i ich wygórowanych ambicji. Chociaż Skywalker. Odrodzenie dostarcza sporo frajdy, cierpi mocno na brak scenariusza. Wiele rzeczy na ekranie, szczególnie w pierwszej połowie, nie ma szczególnego wpływu na całą resztę. Dużo tutaj jest zapychaczy, scen które mają tylko dostarczyć więcej scen akcji. Pozostałe wątki cierpią na wszelkie problemy - albo są niekonsekwentnie pisane, albo urwane, albo pojawiają się znikąd, co tworzy poczucie chaosu. Dużo też zostaje dodanych wątków i postaci, a wszystko musi być wyjaśnione na zasadzie szybkiej ekspozycji. 

Nierówno wypada wątek głównego antagonisty, czyli powracającego Imperatora Palpatina. Jego obecność cieszy mnie ogromnie jako fana serii, Ian McDiarmid w swojej roli ponownie jest kapitalny, wprowadza też ciekawe elementy do całego lore, ale też widać, że nie był planowany wcześniej. Postać pojawia się znikąd, podobnie jak ogromna flota którą teraz dysponuje i finalna batalia, która ma być podsumowaniem całej sagi. To jest ślicznie nakręcone, przywołuje miłe wspomnienia z klasycznymi częściami, ale nie wypada tak organicznie jak mógłby. Dotyczy to też masy zwrotów akcji, które mają tylko podbić szok znany z Imperium kontratakuje

Skywalker. Odrodzenie ogląda się w dużej mierze jak fanfic. To historia, która nie jest opowiedziana najumiejętniej, posiada wiele naciąganych faktów, ale dostarcza to, czego oczekiwałem. Pokazuje rzeczy które lubię, ale w spotęgowanej ilości i rzeczy, które przez lata chciałem zobaczyć na ekranie. Dostarcza masę fanserwisu, spełnia wiele fanowskich teorii, bez najmniejszych zahamowań pokazuje rzeczy które kochaliśmy w Gwiezdnych Wojnach. To nie działa jako dobry, spójnie napisany film, ale działa w ramach Gwiezdnych Wojen w moim podstawowym, dziecięcym rozumieniu.

Jednak, w tym całym ślicznie wyglądającym zamieszaniu, wyłania się pewna myśl przewodnia towarzysząca nam przez całą trylogię w postaci Kylo i Rey. Film opowiada o dziedzictwie, o naszym pochodzeniu, które wcale nie musi nas definiować. Nie ważne czy pochodzimy z rodziny potężnych Jedi, Sithów, czy kogokolwiek innego - sami decydujemy kim zostaniemy, a rodzina to coś więcej niż więzy krwi. To ładnie zazębia się z wszelkimi oczekiwaniami widzów, powtarzającymi się schematami, fanserwisami, nowym pokoleniu bohaterów i ich relacji ze starym.

Podsumowanie

Epizod IX Gwiezdnych Wojen jest filmem nierównym - popełnia masę błędów scenariuszowych, czy reżyserskich, ale jednocześnie jest satysfakcjonujący jako finalny epizod. Gdzieś pod kiepskim scenariuszem kryją się Gwiezdne Wojny w najczystszej postaci - baśniowe, czarno-białe, epickie, pełne przygód, optymizmu i bezpretensjonalności. Mierzył się z wieloma problemami i musiał sprostać ogromnym oczekiwaniom, dlatego wyszedł z tego film daleki od ideału, ale dostarczający mi frajdy, a nawet odrobinę wzruszeń.


Komentarze

Popularne posty