Nie (aż) takie Koty straszne jak je generują

Koty to kolejny po Les Miserables ambitny, muscialowy projekt Toma Hoopera. Od pierwszych zapowiedzi o filmie było głośno, niestety nie tak jak twórcy by tego oczekiwali - wielu okrzyknęło Koty jednym z najbardziej kuriozalnych filmów ostatnich lat, budzącym niepokój, cringe i żenadę. Czy naprawdę tak jest?

Uprzedzam, że nie jestem zaznajomiony z broadwayowskim musicalem. Jednak byłem od początku zaintrygowany filmem i to z powodu, który własnie odrzucił wielu widzów. Sam koncept na zaadaptowanie kocich kostiumów z muscialu za pomocą technologii motion capture wydawał się zarówno dziwny, absurdalny, jak i ciekawy. Doceniam wszelkie próby eksperymentowania z kinem, odważnych, autorskich decyzji, wykorzystywania najnowszych zdobyczy technologicznych w zupełnie nowy sposób.

Piękne-brzydkie koty

Koty prezentują się faktycznie tak dziwnie, jak można było się spodziewać. Obserwujemy popularnych aktorów, oraz piosenkarzy, którzy mają wygenerowane komputerowo futra, wąsy, uszy i ogony, ale cała reszta pozostaje ludzka - wliczając w to twarze, dłonie i stopy. Jakość motion capture sama w sobie jest niezła - bohaterowie autentycznie wyglądają jak chodzące hybrydy ludzi i kotów. Futra błyszczą się jak prawdziwe, a jednocześnie widać że pod warstwą CGI kryją się aktorzy wykonujący popisy taneczne i akrobatyczne. Bohaterowie są też wzrostu autentycznych kotów - paradują do woli po ludzkich ulicach, śmietnikach, domach i barach, które również wyglądają fotorealistycznie. Co nie do końca wyszło, to synchronizacja aktorów z tłem. Widać nie raz, jak stopy nie przylegają do podłoża, albo nachodzą na nie. 

Trzeba po prostu zaakceptować wizję filmu, w przeciwnym razie seans stanie się nieznośny. Z mojego punktu widzenia, to dosyć ciekawy eksperyment filmowy, forma muscialu jakiej nie widzieliśmy. Wygląda dziwnie, ale jest w tym jakiś
surrealistuczny urok (przynajmniej do czasu). Ale pojawiają się elementy, które nawey przy dobrych chęciach wypadają po prostu cringeowo. 

Wszystkie sceny z comic reliefami filmu, czyli Jamesam Cordenem i Rebel Wilson kompletnie nie działają. Humor oparty na slapsticu i nadwadze wypada zwyczajnie infantylnie, szczególnie w tak specyficznej oprawie. Pojawiają się też znikąd pomysły i koncepty, które po prostu zbijają z tropu, jak humanoidalne (i bardziej niepokojące) myszy, karaluchy, czy nagłe przełamywanie czwartej ściany w finale. Jeszcze dziwniej to wypada na tle reszty filmu, który ma zaskakująco dużo seksualnych podtekstów. Bohaterowie w większości są nadzy, zagrani przez atrakcyjnych ludzi, którzy wykonują bardzo zmysłowe ruchy - niemalże jakbyśmy oglądali czyjąś fantazję na temat "furries" (szczególnie przy utworzy Taylor Swift). 

Nie taka kocia muzyka

Sekwencje taneczno-muzyczne w większości wypadają dobrze. Są ładnie zaśpiewane, wpadają w ucho, posiadają widowiskową choreografię i scenografię. Każdy utwór wyróżnia się atmosferą i lokacją. Kiedy trzeba, potrafią być zabawne, skoczne, jak i emocjonujące (szczególnie Memory). 

W obsadzie pojawiają się zarówno profesjonalni piosenkarze, tancerze, oraz popularni aktorzy - zarówno z doświadczeniem z muscialami, jak i bez. Jest to trochę lepiej zbilansowane niż w przypadku Les Miserables - aktorzy, który są mniej uzdolnieni wokalnie (np: Judi Dench i Ian McKellen) mają po prostu mniej do śpiewania, a ważniejsze role otrzymali profesjonaliści. Dlatego też najlepiej wypada Victoria, czyli główna bohaterka zagrana przez tancerkę baletową, Frances Hayward, która posiada świetny głos, ruchy ciała, oraz urokliwą prezencję. Idris Elba też wypada całkiem przekonująco, jako ten zmysłowy, ale też kreskówkowy złoczyńca (dosłownie) kręcący wąsem.

Film praktycznie w całości składa się z piosenek. Chociaż dobrze się ich słucha, trudno mi było zrozumieć ich sens. W większości tylko stanowią ekspozycję bohaterów, ale o samej historii niewiele mówią. Fabuła jest minimalna i trudna do zrozumienia. Mamy ulicę, która stanowi swego rodzaju czyściec w którym tylko jeden, wybrany kot dostąpi reinkarnacji. Postać Idrisa Elby z jakiegoś powodu dysponuje magią - nie wiadomo jaki jest zakres jego umiejętności, ani też jakie są jego motywacje. Trudno zrozumieć położenie w jakim znajdują się bohaterowie, oraz ich relacje. Przez co też trudno zaangażować się emocjonalnie, kiedy film tego oczekuje.

Podsumowanie

Dolina niesamowitości w wielu momentach bierze w łeb, a historia jest mało zrozumiała. To nie jest dobry film, ale też nie zasłużył na aż tak dużą krytykę. Połączenie klasycznego musicalu z motion capture stworzyło - bądź co bądź - oryginalne widowisko. A jak to nie wypali, możemy zawsze posłuchać piosenek.

Komentarze

Popularne posty